Część druga dnia drugiego – którędy do serwisu ?

Ten szef szefów kumał dla odmiany po Niemiecku i miał po za tym jeszcze inną umiejętność. Gadał przez trzy a nie dwa telefony na raz. Wydawało się, że jesteśmy uratowani. Szef bez pudła rozpoznał markę, prawie trafił w pojemność silnika i kompletnie nie wcelował w rocznik, ale sprawiał wrażenie, że wie o czym mówi. Zapewnił, że ma kolegę, który zna kogoś kto ma komputer a komputer zczyta błędy z silnika. Potem to już z górki, bo ma dostęp przez szfagra ciotecznej siostry do oryginalnych części. A tak po za tym, to drobnostka, bo to nam pompa się zepsuła i ona ma kogoś kto wie jak to naprawić. No cóż jedziemy. Znów autostrada, laweta na bombach i już po zaledwie półgodzinie jesteśmy na miejscu. Okolica okazała się jakimś zadupiem na obrzeżach Belgradu a ten autoryzowany serwis z logiem „zrobimy wszystko” wygladał jak złodziejska dziupla pod Wołominem. Dookoła walały sie jakieś wraki bez silników kół, które ten szef wszefów kazał rozbierać w miarę wzrostu popytu na części. W środku znajdowało się stanowisko odnowy biologicznej dla strapionych podróżników, w którym ustawione było siedzenie wyrwane siłą chyba z Volkswagena LT, komplet ogrodowy w kolorze podrapana zieleń matt i tu uwaga, automat z napojami który zamiast wrzucać do niego monety otwierało się klamką wyjętą wczesniej z drzwi od kibla. Mniej więcej co pół godziny podjeżdzała laweta, na ktorą zapakowany był w przeważającej większości przypadków popsuty Mercedes albo BMW z pełno wymiarową rodziną w środku. Tak, to nie pomyłka, laweta, na niej auto, w aucie rodzina i wszytko sunie autostradą do serwisu „zrobie wszytko – nawet loda”. Sto procent to rodziny o raczej ciemnej cerze, w których chyba panie bo trudno sie było dopatrzeć, przebrane były za terrorystki. Dzieci drące japy jak by je ktoś obdzierał ze skóry, samochody na niemieckich blachach, a w głębi ci którzy koczują w tym garażu od tygodni. Przynajmniej takie sprawiali wrazenie. Jedyne profesjonalne narzędzie w tym przybytku to podnośnik. Kazali mi na niego wjechać , podnieśli samochód i stwierdzili, że wszytko co jest wokół baku trzeba zdemontować. Po wyjęciu baku wyjmą pompę wyczyszczą, wymienią uszczelki, z którymi już jedzie do tej dziupli stryjecznego brata siostry bratanek i wszytko będzie ok. Zabrali się za robotę i w pierwszej kolejnosci zdemontowali blachy chroniące spód samochodu przed kamieniami. W międzyczasie ktoś przywiózł na skuterze przedstawiciela działu IT, który z jakimś profi kompem podłączył się do samochodu i po piętnastu minutach gmerania stwierdził, że samochód jest sprawny, bo błędów nie ma. Ekipa zaczeła spuszczać paliwo. Robili to przez śrubkę średnicy 8 mm, co potrwało blisko dwie godziny, ponieważ na stacji z pierwszą lawetą zatankowałem 80 litrów ropy. Narozlewali przy tym tyle na podłogę wokół, że te wrzeszczące awgańskie dzieci zrobiły sobię na niej ślizgawkę. Minęła czwarta godzina koczowania w dziupli, zaczął padać deszcz, a na zegarku wybiła magiczna 22.00. Bak w końcu znalazł się na podłodze warsztatu. Panowie odkręcili kilka śrubek, otworzyli dekielek i co ? nic !!! w środku nie ma pompy. Jest tam tylko rurka, którą płynie paliwo do silnika, w którym to własnie pompa się znajduje. Jak pisałem szef szefów tylko prześliznął się koło rocznika i niewłaściwie zidentyfikował wersję silnika oraz lokalizację pompy. Cztery godziny psu d…. Kolejna godzina składania tych wszystkich części, odpalamy silnik i brak obrotów jak był tak jest dalej. Rachunek 150 euro za nic. To znaczy prawie za nic, bo trochę tam jakiegoś badziewia wyciągnęli ze zbiornika, ale nie miało ono wpływu na istniejący dalej problem. Ponieważ moje dziewczyny i B pojechały szukać hotelu z moją nawigacją już cztery godziny wcześniej, musiałem bazować na tym co powie mi szef. Jego wskazówki brzmiały dokładnie tak. W prawo z parkingu (jeśli ten jego syf można nazwać parkingiem) 1700 metrów prosto, na światłach w lewo, potem 6800 metrów prosto i pod wiaduktem w prawo. Potem 1450 metrów w lewo i za 450 metrów po lewej jest hotel. Myśle wariat, ale stosując się do jego wskazówkek tylko raz musiałem pytać o drogę sympatyczne młode ładne i zgrabne dziewczęta, stojące na przejściu dla pieszych. W hotelu o mały włos nie zdjąłem dachu razem z bagażnikiem, bo garaż jest, ale nie na samochody mające ponad dwa metry wzrostu. Dogadałem się z recepcjonistą, że postawię samochód przed wejściem do hotelu a on będzie go pilnował w nocy za zupelne friko. Hotel (Zira) okazał się bardzo mocno wypasiony i polecam go na nocleg podczas weekendowego wypadu Balgrad bajnajt. Mieliśmy kilkudziesięciometrowy apartament z dwoma telewizorami pokojem kompielowym i panoramicznym widokiem na całe miasto. Zdążyłem zmyć z siebie odór dziupli a do pokoju wtargnęła reszta naszej załogi wesoła jakby zrobiła bez przepojki wiadro lokalnego samogonu. Szybki raport sytuacyjny i idziemy spać, rano pomyślimy co robic dalej. To był bardzo długi dzień.

  • |