Czarnogórska gastronomia

   Dobrze, nie będzie dalej o samochodach awariach i afgańskich dzieciach. Podsumowując, to kolejny poranek upłynął na poszukiwaniu serwisu w coraz to bardziej zapyziałych dzielnicach Belgradu. W konsekwencji ten, który jest widoczny w necie jako jedyny, najlepszy i autoryzowany, po prostu nie istnieje. Pod hotelem wspiołem się na wyżyny swojej wiedzy inżynierskiej i zbudowałem patent oparty o trytki, blaszkę z puszki po browarze i izolacji. Nie będę wchodził w szczegóły, bo pomysł już jest chroniony prawem autorskim a ja dzięki temu na starość będę się prażył na jakiejś dzikiej własnej plaży. Auto w każdym razie działa jako tako, jedziemy dalej.

   Udało się przejechać kilkadziesiąt kilometrów zatłoczoną do granic wytrzymałości autostradą w towarzystwie napierw nie pozornej a potem ziejącej ogniem i stroboskopami chmurze. Droga zaczęla się wić serpentynami a my dostalismy sie prawie w sam środek tego cyklonu. Z gór spływały hektolitry brunatno zielonej mazi a na drogę sypały kamienie czasem wielkości dorodnego arbuza. Kolejka na granicy miała zeledwie 300 metrów długości, ale tu po raz pierwszy spotkaliśmy się z tubylczo-ułańską fantazją. Jeśli samochód stojący za tobą ma na przykład trzy i pół metra, a odstęp jaki pozostawisz przy podjeżdżaniu do szlabanu na granicy przed poprzedzającym samochodem będzie miał przynajmniej metr,  bądź pewien, że koleś zza twoich pleców napewno z piskiem opon i złością wciśnie  metr swojego gzara w tę lukę, pozostawiając na środku drogi jego pozostałe dwa i pół. Taki system powoduje haos, korek, rękoczyny, morderstwa i gwałty.

   Deszcz ciągle lał a my już po stronie czarnogorskiej zrobiliśmy się poważnie głodni. Gdzieś nie wiadomo gdzie, na jakimś skrzyżowaniu nad rzeką stała sobie buda z drewna. W środku grill. System zamówień polegał na tym, że stojąca za witryną chłodniczą babcia sięgała po wskazany paluchem klienta ochłap mięcha, kiełbasę albo coś na krztałt kabanosa i sprawnym ruchem wrzucała to na palenisko. Nasze polskie eleganckie panie z sanepidu zamknęły by ten lokal w jakieś 4 sekundy, ponieważ mięcho leżało na tej samej półce co kiełbasa, kiełbasa na tej samej półce co kabanos a wszystko było wyciągane ręką babci, którą to ręką własnie przed chwilą odliczała dwa miliardy sztuk banktotów wielkości gazety, którymi ktoś zapłacił za herbatę. W międzyczasie kroiła sałatki i pakowała je na talerzyki mamrocząc coś w kółko pod nosem. Teraz już wiem, że to były egzorcyzmy uwalniające klientów od tak zwanej luźnej kupy. Lokal miał jak sie potem okazało dwie opony Michelin oparte o ścianę, więc uznany był za ekskluzywny w pojeciu miejscowych notabli. Najedliśmy i opilismy się jak bąki za równowartość lekko ponad 20 zł. Wyszło na to, że gdyby nawet ktoś się pochorował to i tak się bardzo opłacało.

   Na Camping / pole z trawą, dojechaliśmy późnym popołudniem rozłożylismy obóz i wraz z nadejściem ciemności rozpoczęliśmy wieczór degustacyjno-koneserski. Jutro wjeżdżamy do Albanii.

  • |
  • 2 thoughts on “Czarnogórska gastronomia

    1. No weź mnie nie wkurzaj 🙂
      Nie chodzi mi o brak akapitów (trochę źle się czyta) ale o to, że …..
      rozbabrałeś i zostawiłeś.
      Co to kurrrrrrrrrrrrrr znaczy, że jutro do Albanii.
      Pisać mi tu NATYCHMIAST wiecej….

      Pozzzzzzzzzzzzzz
      Yellow

    Comments are closed.