LITWA ŁOTWA ESTONIA 2005

LINK DO GALERII

Uczestnicy: Marlena, Adela (YAMAHA XVS1100A), Robert.

Termin: od 25 06 2005 do 2 07 2005.

Trasa :

Polska – Warszawa, Łomża, Augustów, Suwałki.

Litwa – Marijampole, Trakai, Vilno, Ukmerge, Panevezys.

Łotwa – Riga, Jurmala, Ainazj.

Estonia – Parnu, Tallinn.

Łotwa – Riga, Jelgava.

Litwa – Siauliai, Plunge, Palanga, Klaipeda, Neringa, Kaunas, Marijampole.

Polska – Suwałki, Wigry, Łomża, Warszawa.

Ilość kilometrów: 2765                   

Średnie spalanie – 5.0 l/km

Ilość paliwa – 138,25 l

Średnia cena paliwa 95 w L, Ł i E – 3,2

Koszt paliwa – 442 zł.

Koszty dodatkowe (hotele, campingi, zakupy, parkingi, wejściówki) 744 zł.

Dzień 1.

Wyjechaliśmy o 11 rano w sobotę 25 czerwca. Jazda w kierunku Suwałk przebiegła bez jakichkolwiek przeszkód. W pierwszym założeniu, mieliśmy przenocować w okolicach Suwałk po to by następnego dnia dotrzeć do Wilna i rozpocząć naszą trasę od zwiedzania tego urokliwego miasta. Już w czasie drogi zmieniliśmy zdanie i postanowiliśmy dotoczyć się na camping w okolicach Trok. Decyzja była bardzo trafna ponieważ nasza noclegownia (Slenyje nad jeziorem Gelve) okazała się być dość wysokiej klasy miejscem odwiedzanym przez Niemców i Holendrów. Cena za dwie noce (ok. 100 L.) nie była powalająca, więc po rozbiciu namiotu,  spacerze i wypiciu nie za dużej ilości piwa zalegliśmy błyskawicznie w śpiworki.
W tym miejscu, należy tylko wspomnieć o drodze między granicą a Trokami, która zaskoczyła nas kilka razy potężnymi kilku kilometrowymi wykopkami. Tam po raz pierwszy zaliczylibyśmy dziurę w jezdni o głębokości prawie pół metra.

Dzień 2.

Po pobudce i śniadanku śmigneliśmy ok. 7 kilometrów do Trok. Super zamek stojący na wyspie i widoczny z naszego campingu z bliska zrobił oszałamiające wrażenie. Co prawda Malbork to nie jest ale jest ale mnogość sal przeznaczonych do zwiedzania i fantastyczne widoki z zamkowych murów robią swoje. Z parkowaniem nie mieliśmy żadnego problemu. Wjechałem prawie do zamku, a pani zbierająca opłaty za 1L dopilnowała nam kurtek kasków i reszty maneli.

Troki od Wilna dzieli zaledwie 20 kilometrów bardzo dobrej i szerokiej drogi. Dojazd zajął zatem kilka minut. W samym mieście koszmar. Zero drogowskazów i w zasadzie nie wiadomo jak dotrzeć do centrum. Zapytani o drogę dwaj Litewscy policjanci byli tak uprzejmi że radiowozem popilotowali nas, tyle, że nie na starówkę a pod drzwi hotelu Centrum. Wyszedł tu brak komunikacji Polaka i Litwina policjanta nie kumającego w żadnym ludzkim języku. Trafiliśmy w końcu na ulokowany w bardzo dobrym miejscu (u stóp góry trzech krzyży) parking strzeżony i za całe 3L  kazaliśmy przechować Adelę przez cały dzień. Resztę zwiedzania odbębniliśmy na nogach. I tak : Katedra, wszystkie kościoły, uniwersytet, Ostra Brama, Zamek, Ratusz, pomnik Mickiewicza oraz jego muzeum. No i na koniec cmentarz na Rosie (robi wrażenie !!!). Obiadek i z powrotem na nasz camping.

Dzień 3.

Namiot i cały majdan składaliśmy rano w strugach deszczu. Nie lepiej było na trasie, równej szerokiej niby autostradzie ale mokrej ja diabli. Przebrani w gumy przebrnęliśmy ten odcinek, i około 13 zameldowaliśmy się w Rydze. W pierwszym momencie miasto zrobiło na nas nie za specjalne wrażenie. Wydawało się jakby żywcem wyjęte z ruskiej bajki. Trolejbusy szerokie prospekty wszystko takie jakieś zalatujące socrealizmem. Ale to tylko pozory. Znów po zaparkowaniu maszynki na tyłach katedry, ujrzeliśmy całkiem ciekawy zestaw zabytków o ciekawej historii, wielu obcokrajowców fotografujących co się da. Tu jak zawsze musieliśmy zaliczyć wszystko: Zamek ryski, kościoły i katedrę, wielką i małą Gildę, bramę szwedzką, Trzech Braci. Umordowani zmęczeni i głodni, skierowaliśmy się do oddalonej o 25 kilometrów Jurmały która stanowi dla mieszkańców Rygi coś w rodzaju weekendowej bawialni nad morzem. Ośrodki wczasowe, hotele, restauracje, ciągną się wzdłuż wybrzeża 15 kilometrów. Jak to zwykle w takich sytuacjach, jak komuś zależy to ma pod górkę. I tak okazało się że nasz camping wraz z aquaparkiem będącym na jego terenie jest ostatnim tworem cywilizacji w tym mieście. Więc na liczniku stuknęło nam 30 kilometrów zanim zobaczyliśmy jego bramy. W środku bez luksusów i co za tym idzie tanio. 2 osoby, namiot i moto w przeliczeniu na nasze to 25 złotych. Na miejscu był aquapark i napaleni mali finowie jeździli na zjeżdżalniach do późnego wieczora przy niecałych 20 stopniach ciepła. My za to na plażę i browarek.

Dzień  4.

To był najcięższy dzień w całej wyprawie. Do tej pory korzystaliśmy z super pogody, no może za wyjątkiem dojazdu Wilno – Ryga gdzie parę razy zmoczył nas deszcz. Teraz było zupełnie inaczej. Już w nocy dawała ostro burza z naprawdę obfitymi opadami. Rano okazało się że spadła mi z pod plandeki którą był przykryty motocykl jedna rękawiczka. Była niestety całkowicie przemoczona co pozbawiło mnie optymizmu co do 350 kilometrowej jazdy do Tallina. Już na rogatkach miasta zaczęło kropić. Po odjechaniu około 50 kilometrów oberwała się chmura która towarzyszyła nam z niewielkimi przerwami przez całą drogę na północ. Woda zalewała szybę motocykla, kasku i okulary. Widoczność bliska zera, a jedynym wyznacznikiem kierunku stał się różny odcień asfaltu, w koleinach jasny na środku ciemny. Co jakiś czas jadące z naprzeciwka ciężarówki robiły nam taki aquapark jakiego te małe fińskie dzieci nie widziały i pewnie długo nie zobaczą. Droga hardcoore. Na rogatkach Tallina zobaczyliśmy drogowskaz na hotel opisany jako świetnie położony i rewelacyjnie tani. Bolączką tego rozwiązania było to, że był oddalony od głównej drogi ok. 12 kilometrów. Resztkami sił dotarliśmy na miejsce i okazało się, że zdjęcie z przydrożnej reklamy nijak się ma do rzeczywistości. Wyglądało to bardziej na niskiej jakości obejście agroturystyczne a nie opisywany hotel z czterema piętrami. Wniosek z tego taki : nie należy wierzyć w Estońskich reklamodawców. Znaleźliśmy w przewodniku pierwszy lepszy hotel i nawet nie wiem jak ale trafiliśmy pod jego drzwi w ciągu paru minut. Tu zastał nas obrazek jak z innego świata. Obok nas zaparkował autokar i po otwarciu drzwi wysypało się z niego stado przebierańców w sukniach frakach melonikach itp. Po tej upiornej jeździe widok ten rozwalił nas całkowicie. W pierwszej chwili myślałem, że zawału dostałem i już pewnie to wszystko nie dzieje się w normalnej rzeczywistości. Ale nie. Okazało się, że to uczestnicy festiwalu (zlotu) kataryniarzy. Hotel całkiem fajny w cenę wliczone było śniadanie sauna i garaż na  Adelę.

Dzień 5.

Już o 9 rano z parkingu przy samej starówce ruszyliśmy na podbój Tallina. Górne miasto sssuuuppeer. Zamek Ryski, Cerkiew Newska, Baszta Pikk Herman i wspaniała panorama z punktu widokowego. Dolne miasto jeszcze fajniejsze, gotyckie kamieniczki, brukowane ulice, baszty, bramy, mury obronne, ratusz, pozostają na długo w pamięci. Krótki przejazd bulwarem nad brzegiem zatoki fińskiej i decyzja że tniemy wprost do Kłajpedy. Pomysł dobry, tym bardziej że pogoda jak drut, niebo bez chmurki i zero wiatru. Taka atmosfera dawała szansę że za 7 – 8 godzin będziemy na miejscu. Nic bardziej mylnego. Drogowcy Łotewscy i Litewscy przygotowali nam znów moc atrakcji. Pierwsza to przymusowa wycieczka do miejscowości Jelgava w której musieliśmy napoić benzynką nasze moto. Niestety brak oznakowania kierunków spowodował to że wywiozło nas 20 kilometrów w zupełnie innym kierunku. W ten sposób, mieliśmy już godzinę opóźnienia. Druga to przygoda z objazdem w okolicach Telsiaj. Prędkość 120 lekka górka a tórz za nią nie oświetlona i nie oznakowana wcześniej zapora drogi z sympatyczną żółtą strzałką w lewo (apylanka = objazd). Nauczony doświadczeniem kilkuset kilometrów zrobionych po nadbałtyckich miastach wiem, że jeżeli gdzieś trafi się na strzałkę z kierunkiem to trzeba tak długo jechać aż trafi się na następną (chyba że ją ktoś urwie albo przekręci).  Na miastach  jeżeli na naszej drodze pojawi się rozjazd i dwa pasy skręcają w jedną a jeden w drugą, zawsze trzeba  jechać tam gdzie więcej prowadzi pasów. (chyba że większość samochodów jedzie w inną stronę ale to już inna bajka).  Ale wracając do objazdu to pierwsza strzałka zmieniająca naszą trajektorię pojawiła się dopiero po 15 kilometrach. Dookoła nic tylko las, a my tniemy na oparach paliwa. Plan był taki, że jeśli zabraknie benzyny,  prześpimy się gdzieś w lesie do rana a potem zobaczymy co robić dalej.

Naszczęście w momencie kiedy Adela dostawała już czkawki z za zakrętu wyłoniła się stacja Lukoil z jedzeniem piciem i możliwością płacenia kartą Visa (kasy też już nie mieliśmy). Nie udało nam się tej nocy dotrzeć do Kłajpedy a jedynie do oddalonej od niej o 25 kilometrów Palangi. Kurort jak to kurort, coś ala Sopot. Hotele minimum po 300 zł za noc w dwójce. Camping pod psem. Nieocenieni jak zwykle okazali się taksówkarze którzy wskazali nam postsowiecke Hotelisko za 80 zł bez śniadania. Pani w recepcji bardzo chciała nam pomóc w przechowaniu Adeli tak aby nie stała bezpośrednio na ulicy. Szukała nawet kluczy od awaryjnego wyjścia tak by wjechać do środka hotelu. Ale zamek się zaciął w drzwiach przeciwpożarowych i nic z tego nie wyszło. Jednym telefonem załatwiła nam miejscówkę pod moto w całkiem nieźle wypasionym hotelu (1000 zł noc 2 osoby) za niecałe 10 złoty. Dziękuję jej w tym miejscu bo naprawdę się starała.

Dzień 6.

Rano po półgodzinie jazdy dotarliśmy do Kłajpedy. Miasto takie sobie nic nadzwyczajnego. Za to Mierzeja Kurońska super. Coś jak nasz Hel, tylko dwa razy dłuższe z ruską granicą po środku.  Dostaliśmy się tam promem osobowo samochodowym i dojechaliśmy do miejscowości Juodkrante. Tam obiadek i szybki powrót wśród piaszczystych wydm i pachnoących lasów. Autostrada Kłajpeda Kowno to odcinek 211 kilometrów dobrego asfaltu. Można tam ciąć całkiem nieźle. Ponieważ czas mieliśmy doskonały a dopiero na wieczór przewidziane było lądowanie w Suwałkach, Odwiedziliśmy jeszcze kowieńską starówkę i zamek. Miasto pięknie położone o cikawym klimacie. Oczywiści pięć dla drogowców za oznakowanie. Po raz pierwszy w życiu widziałem tam otwartą studzienkę kanalizacyjną którą ominął nawet radiowóz. Ale mu się chyba spieszyło bo się nawet nie zatrzymał. Już w Polsce pan taksówkarz z pod dworca w Suwałkach, polecił nam ośrodek PTTK nad jeziorem Wigry jako świetne miejsce do rozbicia namiotu. Fakt, świetna to tylko cena, 12 zł za cały nasz majdan, reszta dno. Brak ciepłej wody śmierdzące toalety. Czarę goryczy przelali jeszcze kajakarze którzy zaczęli z głośnym hukiem rozkładać swoje namioty prawie na naszym o pierwszej nad ranem. Po wymianie kilku zdań uciszyli się wreszcie i poszli spać by wstać o siódmej rano. Szkoda że im nie postrzelałem z tłumika o piątej rano.

Dzień 7.

Po przedwczesnej pobudce podjechaliśmy do klasztoru Kamedułów w Wigrach. Okazało się że można tam przenocować a i w pobliżu jest całkiem fajny camping „U Pani Krysi”. Klasztor bardzo ciekawy. Do zwiedzania jest między innymi apartament jaki zajmował tam Jan Paweł II w czasie swoje pielgrzymki w 1999 roku. Resztę dnia zajęła nam droga do domu.

Ogólne wrażenia są super. Drogi są przyzwoite paliwo tanie, baza noclegowa i gastronomia zadowoli każdego. Jedyny mankament to oznakowanie dróg na Litwie i Łotwie.

Polecamy zatem każdemu tę trasę jako rejon tygodniowego wypadu. Najlepszym przewodnikiem jest wydawnictwo Pascala  „Litwa, Łotwa, Estonia, Obwód Kaliningradzki”. Jest precyzyjny i kilka razy uratował nas z opresji.

  • |