OFFROAD ALBANIA MACEDONIA


Prolog

Wszystko zaczęło się w zeszłym roku, czyli Pańskim 2014-tym. Zorganizowaliśmy w naszym domu spotkanie powakacyjne z grupą naszych najbliższych znajomych, aby poprzebijać się kto miał lepszy wyjazd wakacyjny. Jakieś tam plaże, karmienie kóz u babci, cymbergaje, frytki i nic ciekawego. Wtem ! relacja z offroadu w Rumunii. Już po kilku minutach oglądania zdjęć podjąłem, na razie wewnętrzną, nieuzgodnioną z resztą rodziny decyzję brzmiącą – też tak chcę. Dalej to już był splot przypadków i zrządzenia losu.
W zasadzie nawet nie wiem jak to się stało, że w środku zimy i na środku stoku w Alpach odebrałem telefon od mojego dobrego kolegi, który poza wszystkim co robi, już w tej chwili mega zawodowo jeździ terenówką, zdobywając co chwilę jakiś puchar lub coś tam innego z wielką pompą i honorami. Pytam go, czy będąc w branży zna kogoś, kto może mi wypożyczyć terenówkę, którą mógłbym bez stresu pojechać gdzieś do dzikiego kraju. Mówi, „ja mam taki. Kupiłem i robię, żeby czasem bryknąć gdzieś na lajcie do lasu”. Trochę trwało zanim się domówiliśmy pod względem terminów ale koniec końców, ja ustaliłem kierunek a kolega przygotował, jak się okazało bardzo fajną furę. Firma wyprawowa, z którą podpisaliśmy kontrakt na fun, była już w pewnym sensie sprawdzona, gdyż po pierwsze działa już jakiś czas na rynku a po za tym na wyjeździe ze wspomnianymi znajomymi nie nawaliła ani razu.
Kierunek jaki obraliśmy to Albania i Macedonia. Ten pierwszy kraj zawsze kojarzył mi się z dziennikiem telewizyjnym za komuny, bo w wielu porównaniach do innych bratnich krajów socjalistycznych, zawsze był na szarym końcu, po Polsce. Ten drugi kraj czyli Macedonia, nie kojarzył mi się kompletnie z niczym. Przyznam w tajemnicy, że jak prawdziwy Amerykanin długo nie wiedziałem gdzie szukać tego niby kraju na mapie. Pomyślałem, że tam w tym niczym, to dopiero będzie offroad. Co prawda organizator szybko rozwiał moje dakarowe zapędy zapewniając, że potrzebne są podstawowe umiejętności dotyczące jazdy terenówką a o taplaniu się w błocie to w ogóle nie ma mowy. Już na dwa miesiące przez wyruszeniem z domu zaczęliśmy kompletować ekwipunek. Podstawa to zmiana namiotu na taki, który nie sprawi kłopotu i nie zmęczy mnie przy dwukrotnym w ciągu dnia składaniu i rozkładaniu majdanu. Padło na 2 sekundówkę z jakąś niezliczoną ilością mega bajerów. Tu pozdrawiam rzeszę hejterów, którzy chcieli się ze mną zakładać o kratę wódy, że „przy pierwszej próbie złożenia tego gówna wypiżdżę go do rzeki”. To cytat był.
Do tego przenośny prysznic z pompką na akumulator, stolik, krzesełka, plandeka pod którą można się schować przed albańskim słońcem, leki ( w sensie proszków a nie waluty), ubezpieczenia, ścierwo na komary i trochę kasy w euro, kibel chemiczny dla dziewczyn, jedzenie eko w słoikach, ładowarki i szara taśma z paczką trytek, które stały się kluczowe dla całego wyjazdu.
3 sierpnia jedziemy.
Dla niezorientowanych trytka to takie lekarstwo na całe zło co to utrzyma wszystko na miejscu jak się dobrze zaciśnie. No tak, dalej masz minę jak mops i nie wiesz o co chodzi, ale się dowiesz.

C.D.N

  • |